wtorek, 25 marca 2014

Z cyklu wesołe przygody muzealnika ...

Natchniona pewnym wpisem na pewnym blogu  :-) opiszę Wam pewne sprawy z punktu widzenia kuratora wystawy.

Mianowicie- macie absolutną rację, że jeśli chodzi o własne zbiory i ich fotografowanie to powinien robić to ktoś kto się na tym zna i wie co robi. Stąd pomylenie krynolin z tiurniurami czy wsadzanie pod suknie czegoś czego w ogóle tam nie powinno być  jest delikatnie mówiąc niedopuszczalne i świadczy tylko o tym, że człowiek, który to robił, czy też pilnował wykonania najwyraźniej się nie przygotował.
Tyle teorii...teraz praktyka.

Nie wiecie ile się człowiek musi nagimnastykować, żeby wytłumaczyć jakiemuś "artyście", co to ma aparata i robi zdjęcia, że jego wizja artystyczna nijak się ma do rzeczy, którą ma sfotografować, że to ma być tylko dobrze widać i to wszystko? I że po prostu czasem dla własnego zdrowia  lepiej jest sobie odpuścić, własną wiedzę wsadzić tam gdzie skowronek ma ogonek i siedzieć cicho...
Bo to "artysta " ma rację i o nim piszą na Pudelku a nie o tobie nędzny kuratorze wystawy :-(

Podobnie rzecz się ma też z "artystami -plastykami", ciężko jest im czasem wytłumaczyć, że mimo, że obrazy lepiej wyglądają w kolejności 1,2,3 to mają wisieć w kolejności 2, 3, 1, bo w takiej kolejności powstały i w takiej kolejności przedstawiają wydarzenia. I koniec kropka pe el - jak mówi moje dziecię.
I wizja artystyczna ani jakakolwiek inna nie ma tu nic do rzeczy.

Jeśli chodzi o tworzenie wystaw - nie ze swoich zbiorów - kurator wystawy niestety nie zawsze się na wszystkim zna. Czasem po prostu dostaje  polecenie zrobienia wystawy i ją robi. Ja kiedyś robiłam wystawę o zbrojach japońskich- myślicie, że zanim ją zrobiłam to odróżniałam hoshi kabuto od o boshi bashi kabuto ? :-)

I ostatnia sprawa. Gdy wypożycza się rzeczy z innego muzeum trzeba podpisać umowę i warunki eksponowania. Każda rzecz, aby jej się krzywda nie stała musi  mieć odpowiednie warunki. Inne mają rzeczy papierowe, inne tkaniny, inne drewno itp. Jazda zaczyna się gdy wszystkie te rzeczy są gdzieś razem- bo jak tu zrobić, żeby było jasno i ciemno, mokro i sucho, ciepło i zimno jednocześnie?

A na koniec historyjka z życia wzięta.
Jak wiecie miałam na wystawie ubiory z pewnego ważnego muzeum, które miały swoje odpowiednio ważne i surowe warunki ekspozycji. Czyli miało być ciemno, cicho, ciepło i najlepiej, żeby nikt koło nich nie przechodził, nie patrzał w ich kierunku a już broń Boże nie oddychał. Aby je dostać musiałam podpisać cyrograf, którego  jednym z warunków było, że jeśli coś się rzeczom stanie to będę musiała sprzedać nerkę i prawe oko, żeby zapłacić za to co się zniszczyło i za naprawę tegoż. Luziiiik. Żeby rzeczy przewieźć także trzeba było mieć odpowiednie pudła, odpowiedni papier do opakowania itp W każdym razie rzecz skończyła się tak, że kolega wkładał te rzeczy na manekiny, bo mi się zbyt trzęsły ręce, żeby czegoś nie uszkodzić ( w końcu stawką były moje nerki i oczy) a na sam koniec płakałam w kącie i bałam się nawet patrzeć w miejsce, gdzie on te kiecki ubierał. (Sorry T., wiem,że  dałam ci wtedy popalić i pewnie miałeś moich fochów aż po kokardkę)
Z kolei kto był na wystawie to zauważył pewnie lub też i nie :-), że w sali było niemal ciemno, w gablocie jeszcze ciemniej i że czarny stanik sukni stał na ciemnobordowym tle, tak, że go prawie nie było widać- a wszystko w ramach akcji "aby kolory pod wpływem światła nie wyblakły".

Dobra, trochę mi się ulało...
Ale za to w nagrodę mogę sobie pomacać 100 letni jedwab, a Wy nie ;-)






10 komentarzy:

  1. Ups, to chyba ode mnie wyszedł temat :P ale pogodę mamy już lepszą więc humor mi się poprawił i inaczej na to patrzę :) No, może z wyjątkiem tych koszmarków z Met co to mają rogówki pod spodem a są suknią empirową bo to chyba nikomu, nawet "artyście", nie mogły się podobać. No i to są ich zbiory, a oni są poważanym muzeum.
    Swoją drogą, z "artystami" fotografami to też miałam trochę do czynienia wypożyczając to co sama uszyłam. Potem dostawałam te zdjęcia, z łaskawym dopiskiem, że mogę je wrzucić na bloga. A mnie wstyd nawet patrzeć na to co oni czasem robią z tymi kostiumami (np. ubierają halkę na spódnicę, mimo wyraźnego opisu kolejności)a co dopiero publikować to i się pod tym podpisać.
    PS. Na wystawie byłam i ciemne tło mi jakoś nie przeszkadzało :) Bardziej może zakaz zrobienia zdjęć, bo kilka eksponatów secesyjnych było tak ślicznych że chciałabym je na dłużej zapamiętać. No ale akurat ten zakaz był zrozumiały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Upsik ;-) Na nie robienie zdjęć są odpowiednie cyrografy, które też trzeba podpisać. Tu bardziej idzie o prawa autorskie.

      Usuń
    2. Prawa autorskie? Zawsze mi się wydawało, że one wygasają po iluś tam latach (chyba 70) i nie będą się stosować do takich starych ubrań. Może chodzi o wystawę przygotowaną przez muzeum? (teraz pyta przyszły prawnik :P)

      Usuń
  2. W tym wypadku akurat chodzi o suknie z kolekcji prywatnej, której właściciel zastrzegł sobie, że zdjęć robić nie wolno, a zwłaszcza zdjęć szczegołów. W przypadku rzeczy z innych muzeów chodzi o to, by zawsze było wiadomo, że rzeczy są z danego muzeum. Gdybyśmy pozwolili robić zdjęcia- nawet prywatne to ich autor podpisał by sobie to zdjecie w swoim albumie, ze to z wystawy w Gliwicach a każdemu muzeum chodzi o to by było wiadomo, co jest z ich zbiorów zwłaszcza gdy te rzeczy są suuper :-) Dlatego zawsze musi być podpis na wystawie co jest czyje, do promocji wystawy jako takiej może prasa robić zdjęcia albo my sami np na naszą stronę internetową- zawsze jednak trzeba napisać, ze to ze zbiorów danego muzeum. Z kolei jakbym chciała użyć wizerunku którejś z sukien do folderu, artykułu, książki musiałabym pisać o pozwolenie na wykorzystanie wizerunku i podpisać licencję- płatną lub nie. Najczęściej też nie mogłabym zrobić tego zdjęcia sama -nawet mając suknię przed nosem-to właściel czyli w tym wypadku muzeum przysłałby mi swoją kopię. Każdy zabytek, żeby zostać wypozyczonym musi mieć tzw dokumentację fotograficzną.
    Możliwe,że to co opisałam to nie prawa autorskie tylko jakieś tam inne, ale nie jestem nawet kandydatką na prawnika :-) Ja tylko wypisuje kilka takich licencji w tygodniu i osobom prywatnym i innym muzeom itp :-)
    Po więcej szczegółów zapraszam na priv- już i tak zdradziłam w blogu dużooo "muzealnych tajemnic" :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tego nie rozumiem, jak muzeum moze sobie przypisywac zbiory ktorych nie jest wlascicielem, skoro sa w depozycie czy jest jakas umowa?
    Nie wolno fotografowac szczegołow? a to dlaczego? Bo ja tego nie rozumiem, jak ktos zna sie na kroju i technice to i tak wystarczy ze popatrzy, narysuje ( ja tak robie) i wtedy tez moze zrobic kopie czy co bedzie chcial. Nie chodzi mi o te konkretna wystawe ale ogolnie jak jest w Polsce. Bo z tym jest duzy problem. Poza tym uwazam, że powinno sie zaznaczać dośc istotna rzecz: a mianowicie zbiory ubiorów polskich rzemieslników, to znaczy wykonane na ziemiach polskich a z tym jest problem, zazwyczaj albo sa to zakupione rzeczy na aukcjach w Anglii, Francji itp.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba mówimy o różnych sprawach. Więc może po kolei:
    -muzea robią wystawy z rzeczy własnych jak i pożyczonych na czas wystawy od innych muzeów. Zawiera się wtedy stosowną umowę, której warunki zależą od rodzaju wystawy, wypożyczanych rzeczy itp
    -do promocji wystawy w prasie, radiu i telewizji rzeczy mogą być fotografowane/filmowane przez przedstawicieli prasy, telewizji itp, ale należy przypilnować żeby było wspomniane ze zbiorów jakiego muzeum czy tez kolekcji rzeczy na wystawie są prezentowane.
    -gdybym wizerunki rzeczy jakie mam na wystawie chciała wykorzystać do folderu/artykułu czy nawet na blogu musiałabym prosić instytucję/osobę do jakiej rzeczy należą o pozwolenie i podpisać stosowną licencję na wykorzystanie wizerunku w tym konkretnym przypadku. Czasem zdarza się , że wszystkie te rzeczy są już zawarte w umowie.Najprawdopodobniej także dostałabym już wcześniej wykonane przez nich fotografie do wykorzystania i nie musiałabym robić swoich.
    -jeśli chodzi o niefotografowanie szczegółów w tym jednym konkretnym przypadku rzeczy na mojej wystawie, to proszę znaleźć adres mejlowy właściciela sukni w internecie i zadać mu to pytanie.Taki warunek postawił w w umowie, a ja go przyjęłam. Nie wiem czym się kierował, ale skoro chciałam te suknie na wystawę to musiałam się zgodzić.
    -uwaga,teraz jestem złośliwa :-) jak ktoś się zna na kroju i technice i dawnej modzie to wykroje tych sukni z tej wystawy już dawno temu znalazł u wujka googla, bo wybrałam suknie, które są wręcz podręcznikowymi przykładami dawnej mody. I dla tych co się na dawnej modzie znają i interesują niczego nowego nie pokaże.
    -nie rozumiem pierwszego zdania, ale żadne muzeum niczego sobie nie przypisuje. Jeśli jest jakiegoś zabytku właścicielem to znaczy, że ten zabytek wcześniej kupiło albo dostało w darze, na co także są umowy zawierane miedzy stronami. Jeśli rzecz jest na wystawę pożyczona to w podpisie pod zabytkiem umieszcza się podpis od kogo/z jakiego muzeum/od jakiego kolekcjonera jest to na czas wystawy pożyczone i jak już napisałam też są na to zawierane umowy.
    -jeśli chodzi o nierobienie zdjęć na wystawach. Wyobraźmy sobie taka sytuację: pożyczam książke koleżance Zosi, Zosia ma brata a on koleżankę, która także książkę przeczytać by chciała, więc Zosia pożycza książkę Marysi bez informowania mnie. Marysia jeszcze ją podrzuca Gosi, Gosia Ani a ta robi se kserówkę a najlepiej pięć i pożycza kolejno Krysi, Oli, Ali,Basi i Weronice. Werka bierze też oryginał, bo tak się lepiej czyta, ale oddaje go potem Basi a ta za cholerę nie wie czyja jest ta książka . Po przejściu jeszcze przez Zuzię, Igę i Pelagię książka szczęśliwie po roku wraca do mnie a ja się zastanawiam skąd te plamy, gdzie jest papierowa okładka i kto narysował kwiatek na grzbiecie.
    I tak jest z tymi zdjęciami- nie fotografujemy m.in. po to żeby potem te zdjęcia nie krążyły we wszechświecie i zachować jako taką kontrolę nad własnymi rzeczami. Poza tym jeśli krąży sobie po sieci zdjęcie na przykład takiej sukni a Pani strasznie chciałaby ja zobaczyć na żywo- to jak wymyślić gdzie ta suknia jest skoro ze zdjęcia wiemy tylko, że zrobił je Maciek w kwietniu zeszłego roku?
    -jeśli chodzi o zaznaczanie, gdzie i kto daną rzecz wykonał, to jeśli tylko jest to możliwe i posiadamy takie dane to jest to zapisane. Niestety nie wszystkie rzeczy maja zachowane metki, znaczki,gmerki itp

    Chyba tyle, a teraz wracam do wypisywania kolejnych licencji, a potem poczytam sobie niemieckie gazety z 1914 roku, co by być na bieżąco... :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja mam pytanie z nieco innej beczki, ale kwestia się przewinęła. Parę tygodni temu na zajęciach przewinął się etyczny problem. mianowicie. Muzeum dostało w darze eksponat, gdzie właściciel chciał,aby był dobrem ogólnym i dostępnym dla większej rzeszy oglądających. Następnie eksponatem tym zainteresował się inny kolekcjoner i zaproponował inny, też cenny (i przez muzeum poszukiwany) eksponat w zamian. Moje pytanie brzmi, czy taka sytuacja, że muzeum może czyjś dar oddać w ręce prywatne w ogóle może mieć miejsce, czy takich rzeczy się nie robi? Czy muzeum jest jakoś zobowiązane do np poinformowania darczyńcy o takiej możliwości, czy ma pełne prawa do dysponowania nim w taki sposób?
    Jeżeli naruszam tajemnice muzealne, to przepraszam, po prostu jestem ciekawa jak taki konflikt moralny można rozwiązać (osobiście, będąc za eksponat odpowiedzialną, nie oddałabym go, ale jestem laikiem ;))

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeśli rzecz jest już wpisana do "świętej muzealnej księgi "tj inwentarza nie ma opcji, żeby w jakikolwiek sposób z tego inwentarza została wykreślona/zamieniona na inną itp. Jeśli ewentualnie cała rzecz miała by miejsce przed wpisaniem w inwentarz moglibyśmy conajwyżej poprosić panów o dogadanie się poza muzeum i dostarczenie nam potem jednej z rzeczy. Gdyby taka zamiana zabytków wpisanych już w księgę miała mieć kiedykolwiek miejsce byłoby by jej dośc blisko do przekrętu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję, teraz mi to rozjaśniło sprawę ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny wpis. Będę na pewno tu częściej.

    OdpowiedzUsuń