Skończyłam zadane sobie zadanie domowe. Różowe cudo skończone :-)
Sukienka według wzoru miała wyglądać nieco inaczej-do zobaczenia tutaj wzór. Ale najpierw trochę źle skroiłam-jak to mówi moja mama -trzy razy obcięłam i jeszcze za krótkie- więc musiałam odciąć ten przedni kawałek w pasie i wstawić nową część. A potem Jej Wysokośc się popłakała, że sukienka za mało księżniczkowata, w sumie rację miała, więc obszyłam ją częściowo koronką i dodałam kokardki. Muszę jeszcze przedłużyć zarękawki, bo w jednym miejscu gołą rękę widać. Takie zarękawki były ubierane osobno, a wiązało się je na przedramieniu tasiemką.
Pod spodem wcześniej prezetowana bielizna tutaj.Sukienka z różowego i niebieskiego lnu, koronka, zarękawki z bawełny, guziki drewniane, sukienka zapinana z przodu, na haftki schowane pod guzikami. Kołnierzyk zakładany osobno-jak to w tamtych czasach było- szydełkowany przez znajomą, bawełniany. Sukienka jest "ogólnie" typu princesse, ale z przodu w pasie jest odcięta.
Pannie się chyba podoba...
Tutaj widać tył na tle mojego zdemolowanego przedpokoju :-) (przez wcześniejszą działalność raczkujących dzieci) widać tył sukienki oraz nieco te nieszczęsne kontrafałdy, przez które długo nie umiałam dojść do ładu z wykrojem.
poniedziałek, 10 czerwca 2013
czwartek, 6 czerwca 2013
Post merytoryczny
Dostałam ostatnio mejla z pytaniami odnośnie XIX wiecznej
bielizny. Nie uważam się za absolutnie kompetentną w sprawie dawnych majtasów,
niemniej pytania były ciekawe, moje odpowiedzi jeszcze ciekawsze stąd
postanowiłam się nimi podzielić.
1)Czy kobiety same szyły sobie bieliznę, czy
kupowały?
W zależności od statusu materialnego im ktoś biedniejszy tym
więcej rzeczy wykonywał sam. Odnosiło się to również do bielizny. Można było
takową również dziedziczyć - tj dostać po starszej siostrze, która wychodziła za
mąż i z tej okazji otrzymywała wszystko nowe czy po jakiejś zmarłej
krewnej.
W tamtych czasach - niezależnie od statusu materialnego starano się niczego nie marnować, w związku z czym każdy kawałek ubrania /tkaniny był ciągle przerabiany aż do zdarcia całkowitego. Czyli ubrania-wierzchnie /bielizna z dorosłych były przerabiane na dzieci, prześcieradła/poszwy na bieliznę - zwłaszcza na drodze - Jaśniepaństwo - służba. Często oddawano rzeczy niemodne/stare/zużyte biednym i do przytułków czy sierocińców a ci już przerabiali to na własne potrzeby.
W tamtych czasach - niezależnie od statusu materialnego starano się niczego nie marnować, w związku z czym każdy kawałek ubrania /tkaniny był ciągle przerabiany aż do zdarcia całkowitego. Czyli ubrania-wierzchnie /bielizna z dorosłych były przerabiane na dzieci, prześcieradła/poszwy na bieliznę - zwłaszcza na drodze - Jaśniepaństwo - służba. Często oddawano rzeczy niemodne/stare/zużyte biednym i do przytułków czy sierocińców a ci już przerabiali to na własne potrzeby.
2) Jeśli kupowały, to czy to było bardzo drogie?
Gdzie kupowało się bieliznę? Czy szyto ją na miarę?
Gdzie kupowało się bieliznę? Czy szyto ją na miarę?
Jedwab/koronki/ hafty, szycie ręczne i ręczne wykończenia były bardzo
drogie, płótno lniane/bawełniane i mniej ozdób odpowiednio tańsze. I podobnie w
zależności od statusu materialnego szyto z jedwabiu na miarę w renomowanych
zakładach krawieckich, (arystokratki często miały własne krawcowe wśród służby)
szyto również samemu sobie z tańszych materiałów lub noszono po kimś
przerabiając lub nie na swój rozmiar.
Były specjalistyczne sklepy z bielizną - w zależności od statusu i wyrobionej marki droższe lub tańsze.
Od II połowy XIX wieku rozpowszechniły się domy towarowe, gdzie można było kupić ubrania w kilku standardowych rozmiarach i nosić je takie lub przerabiać na swój rozmiar, lub kupić tam tkaninę i od razu zlecić krawcowej w domu towarowym zatrudnionej uszycie ubrania.
Renomowane zakłady krawieckie lub produkujące jakiś element ubrania opatrywały swoje wyroby metką i ta metka ma znaczenie podobne jak w dzisiejszych czasach .
3) A jeśli Panie same szyły - to ręcznie, czy na maszynach. Jak to było z kursami szycia – czy to był "obowiązek" każdej młodej damy? Czy na bieliznę też były wykroje w pismach, czy też szyto ją według "tradycji"?
Co do szycia, zasada dobrego krawiectwa do niemal do II wojny światowej była taka, że szwy główne na maszynie, wykończenia ręcznie.
Panie z wyższych sfer nie chodziły na żadne kursy - uczyły się od matek, guwernantek, starszych sióstr itp. Wypadało by uszyły lub wyhaftowały sobie coś same, na prezent ślubny czy urodzinowy, ale były to pojedyncze sztuki ubrań czy bielizny, częściej ozdób serwetek, poduszek, igielników itp. Często szyły duże ilości bielizny dla przytułków i sierot czy klasztorów w ramach różnych akcji dobroczynnych. Same potrzebowały wg własnego mniemania tyle, że jakby same chciały uszyć sobie wyprawę ślubną to i do sześćdziesiątki by nie skończyły, więc te prace zlecano pracowniom krawieckim, gdy był już znany narzeczony, gdyż często bieliznę - zwłaszcza pościelową i stołową ozdabiano inicjałami młodych. Czasem grupa wynajętych krawców zjeżdżała do posiadłości i tam na miejscu przez kilka tygodni/miesięcy szyła wszystkie rzeczy potrzebne na nowej drodze życia młodej mężatce.
Wyprawy ślubne takich dziewczyn i ubiory także były kupowane w luksusowych domach towarowych, gdzie były przypasowywane na miarę.
Na kursy chodziły dziewczęta, które chciały zdobyć zawód lub lepsza pracę, bądź też wykazać się w przyszłości lepszymi umiejętnościami i być lepszymi (czyt. bardziej oszczędnymi) paniami domu czy żonami. Skończenie kursu a zwłaszcza praktyka w dobrym zakładzie dawała też lepsze perspektywy zawodowe.
Ówczesne gazety dla pań zamieszczały wykroje wszelkich ubiorów i wyposażenia domu.
Były specjalistyczne sklepy z bielizną - w zależności od statusu i wyrobionej marki droższe lub tańsze.
Od II połowy XIX wieku rozpowszechniły się domy towarowe, gdzie można było kupić ubrania w kilku standardowych rozmiarach i nosić je takie lub przerabiać na swój rozmiar, lub kupić tam tkaninę i od razu zlecić krawcowej w domu towarowym zatrudnionej uszycie ubrania.
Renomowane zakłady krawieckie lub produkujące jakiś element ubrania opatrywały swoje wyroby metką i ta metka ma znaczenie podobne jak w dzisiejszych czasach .
3) A jeśli Panie same szyły - to ręcznie, czy na maszynach. Jak to było z kursami szycia – czy to był "obowiązek" każdej młodej damy? Czy na bieliznę też były wykroje w pismach, czy też szyto ją według "tradycji"?
Co do szycia, zasada dobrego krawiectwa do niemal do II wojny światowej była taka, że szwy główne na maszynie, wykończenia ręcznie.
Panie z wyższych sfer nie chodziły na żadne kursy - uczyły się od matek, guwernantek, starszych sióstr itp. Wypadało by uszyły lub wyhaftowały sobie coś same, na prezent ślubny czy urodzinowy, ale były to pojedyncze sztuki ubrań czy bielizny, częściej ozdób serwetek, poduszek, igielników itp. Często szyły duże ilości bielizny dla przytułków i sierot czy klasztorów w ramach różnych akcji dobroczynnych. Same potrzebowały wg własnego mniemania tyle, że jakby same chciały uszyć sobie wyprawę ślubną to i do sześćdziesiątki by nie skończyły, więc te prace zlecano pracowniom krawieckim, gdy był już znany narzeczony, gdyż często bieliznę - zwłaszcza pościelową i stołową ozdabiano inicjałami młodych. Czasem grupa wynajętych krawców zjeżdżała do posiadłości i tam na miejscu przez kilka tygodni/miesięcy szyła wszystkie rzeczy potrzebne na nowej drodze życia młodej mężatce.
Wyprawy ślubne takich dziewczyn i ubiory także były kupowane w luksusowych domach towarowych, gdzie były przypasowywane na miarę.
Na kursy chodziły dziewczęta, które chciały zdobyć zawód lub lepsza pracę, bądź też wykazać się w przyszłości lepszymi umiejętnościami i być lepszymi (czyt. bardziej oszczędnymi) paniami domu czy żonami. Skończenie kursu a zwłaszcza praktyka w dobrym zakładzie dawała też lepsze perspektywy zawodowe.
Ówczesne gazety dla pań zamieszczały wykroje wszelkich ubiorów i wyposażenia domu.
Haftowane tasiemki i mało śmieszny żart branżowy
Zgodnie z obietnicą daną kilka postów wcześniej haftowane krzyżykiem tasiemki znalazły wreszcie swoje miejsce.
Koszula nocna wg wzoru z tej samej gazety, z której pochodził schemat haftu.
Haft na koszuli nazywa się rosyjskim i ma być w kolorach czerwonym i niebieskim wg opisu. Mnie jednak bardziej spodobał się schemat krzyżyków zamieszczony nieco ponizej wzoru koszuli, więc połączyłam sobie te obie rzeczy.
Myślałam, że z koszulą pójdzie mi jednak nieco łatwiej. Przód, tył i dwa rękawy- wielka mi filozofia...Ta gotowa tutaj to jest wersja trzecia, dwie wcześniejsze poszły na podszewki i próbny wykrój pierwszego gorsetu. Najbardziej umordowałam się z tymi zaszewkami. W końcu wyrysowałam je na płótnie, zszyłam i dopiero potem kroiłam kształt koszuli. Gdy najpierw kroiłam koszulę- pamiętając o tym, że będę musiała te zaszewki zrobić i zostawiając- przynajmniej tak myślałam- odpowiedni zapas materiału, za pierwszym razem wyszedł mi dekolt odsłaniający ramiona a za drugim wyszło za ciasne. Ale bynajmniej nie na zaszewkach a pod nimi- nie wiem jakim cudem. Tej trzeciej wersji też mogłabym się przyczepić- cała koszula mogłaby być na przykład biała i mogłoby być lepiej w ramionach, ale niech już będzie.
A teraz pora na nieśmieszny żart branżowy zrozumiały tylko dla historyków (chyba)
Koszulę szyłam w pracy w czasie gdy w muzeum byli zwiedzający. Musiałam ją w pewnym momencie przymierzyć i spojrzeć w lustro. Gdy przemykałam sobie tak odziana korytarzem natknęłam się na zwiedzającego. Pan spytał się o co chodzi, więc wyjaśniłam, że zabytki do wystawy tworzę.
-Acha -odpowiedział- ładna koszulka, seksi taka...
-Oj to niedobrze, że seksi - pomyślałam- bo ona jest wiktoriańska.
Koszula nocna wg wzoru z tej samej gazety, z której pochodził schemat haftu.
Haft na koszuli nazywa się rosyjskim i ma być w kolorach czerwonym i niebieskim wg opisu. Mnie jednak bardziej spodobał się schemat krzyżyków zamieszczony nieco ponizej wzoru koszuli, więc połączyłam sobie te obie rzeczy.
Myślałam, że z koszulą pójdzie mi jednak nieco łatwiej. Przód, tył i dwa rękawy- wielka mi filozofia...Ta gotowa tutaj to jest wersja trzecia, dwie wcześniejsze poszły na podszewki i próbny wykrój pierwszego gorsetu. Najbardziej umordowałam się z tymi zaszewkami. W końcu wyrysowałam je na płótnie, zszyłam i dopiero potem kroiłam kształt koszuli. Gdy najpierw kroiłam koszulę- pamiętając o tym, że będę musiała te zaszewki zrobić i zostawiając- przynajmniej tak myślałam- odpowiedni zapas materiału, za pierwszym razem wyszedł mi dekolt odsłaniający ramiona a za drugim wyszło za ciasne. Ale bynajmniej nie na zaszewkach a pod nimi- nie wiem jakim cudem. Tej trzeciej wersji też mogłabym się przyczepić- cała koszula mogłaby być na przykład biała i mogłoby być lepiej w ramionach, ale niech już będzie.
A teraz pora na nieśmieszny żart branżowy zrozumiały tylko dla historyków (chyba)
Koszulę szyłam w pracy w czasie gdy w muzeum byli zwiedzający. Musiałam ją w pewnym momencie przymierzyć i spojrzeć w lustro. Gdy przemykałam sobie tak odziana korytarzem natknęłam się na zwiedzającego. Pan spytał się o co chodzi, więc wyjaśniłam, że zabytki do wystawy tworzę.
-Acha -odpowiedział- ładna koszulka, seksi taka...
-Oj to niedobrze, że seksi - pomyślałam- bo ona jest wiktoriańska.
Subskrybuj:
Posty (Atom)